Festiwalowe lato 2018 roku dobiega końca. Tradycyjnie kropkę nad i stawialiśmy w Krakowie, gdzie ponad 50 tysięcy osób bawiło się przez dwa dni na koncertach w ramach Kraków Live Festival!
Nigdy nie staramy się ponad miarę windować oczekiwań publiczności, ale mamy poczucie, że tegoroczny skład Kraków Live Festival był mocny, zwłaszcza dzięki udziałowi dwóch bardzo ważnych postaci amerykańskiego hip hopu – Kendricka Lamara i ASAP Rocky’ego. Artyści, którzy w przeszłości mieli okazję ze sobą współpracować, minęli się co prawda na głównej scenie festiwalu, ale pozostawili po sobie to samo wrażenie – gatunek ma się doskonale i nic nie wskazuje na to, żeby supremacja hip hopu miała się niedługo skończyć.
Show Kendricka, skupione wokół ubiegłorocznego albumu „DAMN.” było przejrzyste w wykonaniu i odpowiednio zaakcentowane efektami , ale nie gubiło treści, która jest dla niego najważniejsza – na płytach, w klipach i wreszcie na koncertach. Zapamiętamy wspólne śpiewanie „HUMBLE.”, serię podpisów na płytach robioną na żywo na scenie, czy wreszcie wyciągniecie z publiczności przypadkowego gościa. Tu było wszystko – dobrze rozumiane gwiazdorstwo i kumpelstwo w jednym.
Mamy wrażenie, że ASAP Rocky mógłby czytać „Hamleta” po ormiańsku, a i tak pod sceną byłby mosh pit i absolutne szaleństwo publiczności. Inaczej niż Kendrick – bo dużo bardziej wygadany i żądny kontaktu z publicznością – nowojorczyk część swojego koncertu zamienił w dyrygowanie fanami, dorzucając im co chwila co lepsze fragmenty swojej dyskografii.
Fenomenu Die Antwoord nad Wisłą nie trzeba tłumaczyć bo on tworzy się sam. Właśnie tu i podczas takich koncertów jak ten piątkowy na głównej scenie festiwalu. Tylko oni mogą wpaść na pomysł, by scenografię koncertu stanowiły domki rodem z południowoafrykańskich przedmieść. Umiejętnie grają formą, kontrowersją i stylem muzycznym, nigdy nie nudząc swoich fanów.
Powiedzmy sobie szczerze, że grime od początku gatunku, czyli mniej więcej od pierwszych sukcesów Dizzee’ego Rascala miał problem z przebiciem się w Polsce. Wygląda jednak na to, że Stormzy przełamał złą passę, bo autor „Shut Up” z publicznością Kraków Live Festival znalazł wspólny język od pierwszej minuty koncertu i nie stracił tego kontaktu do wygaszenia świateł scenicznych.
Festiwal w sobotnią noc zamknął Martin Garrix, cały czas nieprzyzwoicie młody Holender, którego sukcesy robią wrażenie nawet na największych sceptykach. Show, które podróżuje po największych europejskich festiwalach, jest dopracowane do perfekcji i najmniejszej iskry w bogatej pirotechnicznej inscenizacji. To, plus bagaż singli z pierwszych miejsc list przebojów, stworzyło idealny finał festiwalu.
Ale w zachwytach nad zagranicznymi gwiazdami festiwalu nie gubimy też jego polskich akcentów – występów nowych i uznanych gwiazd polskiej elektroniki – Bass Astral x Igo i KAMP!; dziewczyn, które ustanawiają nowe zasady na krajowej scenie – Darii Zawiałow i Mery Spolsky czy dwóch pokoleń hip hopu – nestora gatunku Sokoła z przekrojowym materiałem całego dwudziestolecia (!) i młodego wilka, do którego będzie należał przyszły rok – Jana-Rapowanie!
Są artyści ale przede wszystkim jesteście Wy! Chyba najlepiej te symbiozę – festiwal = fani – podsumowują słowa Jessie Ware, która podczas swojego koncertu wzruszona powiedziała: „You make me feel like Beyonce”. Jesteśmy pewni, że te słowa da się przełożyć na każdego wykonawcę i zgromadzonego pod jego sceną publiczność! Dziękujemy w ich imieniu i w swoim imieniu! Do zobaczenia za rok!