„Kminek powstał z marzeń, z miłości do muzyki, obrazu, słowa, dla ludzi którzy chcą patrzeć i widzieć tak jak my” – to cytat z wkładki debiutanckiego albumu tria z Dolnego Śląska zatytułowanego „34”. Dlaczego właśnie Kminek? Komu spodobały się piosenki zespołu? Czym chcą zaskoczyć słuchaczy? O tym i paru innych sprawach można przeczytać w poniższej rozmowie z Michaliną Maruniak – wokalistką, autorką muzyki i tekstów zespołu.
Co czułaś, kiedy po raz pierwszy usłyszałaś utwór Kminka w audycji Marka Niedźwieckiego?
– To było niesamowite, bo akurat wtedy jechałam autem z jednym członków mojego zespołu – Jurkiem Delwo, który napisał słowa do tej piosenki. Jedziemy i nagle słyszymy w „Trójce” nasz numer, rozdzwoniły się telefony, po prostu byliśmy w wielkim szoku. Mnie aż poleciały łzy, Jurek nie mógł zapanować nad kierownicą, musieliśmy zrobić sobie postój: odebrać telefony, a poza tym chcieliśmy na spokojnie posłuchać utworu. Opanowaliśmy emocje po chwili i w aucie zapadła cisza, chyba każdy z nas musiał po swojemu przeżyć ten moment. Pan Marek Niedźwiecki – ikona, wychowywaliśmy się na jego Liście Przebojów. Parę lat temu powiedziałam sobie – nie wierząc w to zupełnie – jak wydamy płytę Kminka i jeszcze zagra nas „Trójka”, to ja już generalnie nic więcej nie chcę (śmiech). Nic piękniejszego chyba nie może nam się przytrafić… Można kończyć karierę (śmiech).
„34” to Wasz oficjalny debiut, ale nie do końca…
– Sama mam kłopot jak nazwać to wydawnictwo. „34” została wydana własnym sumptem, trochę sondażowo: czy ten materiał w ogóle kogoś zainteresuje. Okazuje się, że zainteresował, mieliśmy w sieci zamówienia na płytę. Postanowiliśmy więc poszukać wytwórni, który by nas wydała i zapewniła regularną dystrybucję, no i udało się. Można powiedzieć, że to reedycja, ale z nowymi numerami. Na tamtej wersji było dziewięć piosenek, teraz jest ich trzynaście, jednak nowych utworów jest sześć. Lekko namieszaliśmy, został na przykład odrzucony anglojęzyczny kawałek, chcieliśmy żeby cała płyta była w pełni po polsku, bardzo nam na tym zależało.
„Do chleba kminek” to pierwszy singiel z płyty, który utwór będzie kolejnym? Zwłaszcza, że w necie są już dostępne teledyski do kilku Waszych kompozycji…
– Teledyski sami robimy, więc mamy fajną zabawę przy tym. A następnym singlem będzie „Złota ryba”, do niego akurat klip dopiero powstanie. Rozgłośnie radiowe sugerują nam również utwór „Dobranoc”, mimo tego, że jest to dość trudna piosenka. A później zobaczymy, bo na płycie są perełki z fajnymi gośćmi, na przykład z Patrycjuszem Gruszeckim, który teraz nagrał swoją płytę i została ona bardzo doceniona przez Marcina Kydryńskiego. Bardzo zależało mi na tym, żeby zagrał na naszym albumie i powiem szczerze: on mi trochę skradł piosenkę „Helikopter”. Jak usłyszałam jego partie trąbki, uznałam że w sumie mogłabym tam nie śpiewać…
Obecność gości na płycie może być zaskoczeniem. Pamiętam Twój radiowy wywiad, w którym mówiłaś, że zależy Wam na prostocie w muzyce…
W dalszym ciągu zależy nam na prostocie, ale czasem ją ciężko uzyskać, bo jak słyszę brzmienie fajnej trąbki, to myślę sobie: muszę ją mieć. Muszę powiedzieć, że na tej płycie jest troszeczkę niespodzianek, jest też troszeczkę cięższych brzmień, co może zaskoczyć wiele osób, ale my chcemy eksperymentować. Ludzie przyzwyczaili się do takich piosenek jak „Do chleba kminek”, które trochę bujają, mają w sobie elementy reggae, a jak słyszą mocniejsze brzmienie mówią: „To nie jest Kminkowe”. To jest Kminkowe, nie chcemy się ograniczać, nie chcemy żeby nas szufladkowano, że my tylko tak spokojnie gramy. Słuchamy też siebie i zobaczymy, w którą stronę będziemy się rozwijać.
Będzie trasa koncertowa promująca płytę?
– Mamy zaplanowanych parę koncertów, szczególnie ważny będzie dla mnie ten w rodzinnym mieście, czyli Legnicy, który odbędzie się w lutym przyszłego roku. Miasto chce nam zorganizować duży koncert z zaproszonymi gośćmi, prawdopodobnie zagra też duża gwiazda, ale nie chcę zapeszać… Będziemy też w klubie jazzowym „Vertigo” we Wrocławiu. A czy będzie trasa, to już zależy od rozwoju sytuacji po premierze „34”.
Wystąpiliście przed Ray’em Wilsonem i Lao Che. Można powiedzieć, że na żywo prezentujecie się rzadko, ale konkretnie…
– Tak, ale to dlatego, że wolę zagrać jeden dobry koncert, po którym zostaną mi bardzo miłe wspomnienia, niż pięć – powiedzmy – takich sobie. Zdarzały się zaproszenia na koncerty plenerowe, przy piwie, ale wydaje mi się, że Kminek kompletnie nie sprawdziłby się na takiej imprezie. Byłabym zawiedziona schodząc ze sceny i publiczność pewnie też, bo chciałaby usłyszeć trochę inny repertuar… Ray Wilson przyjął mnie fantastycznie, on przesłuchał te numery, sam mi o tym powiedział, był za sceną podczas koncertu. Tak samo było podczas koncertu z Lao Che. „Spięty” powiedział, że jest zachwycony piosenką „Dobranoc” i to są dla mnie najważniejsze słowa.
Kminek to w tej chwili Twój jedyny zespół?
– Działam nadal w Centrum Uśmiechu, na pewno nie zamierzam rezygnować z tego przedsięwzięcia. Zagraliśmy duże trasy Lata z Radiem oraz Radia Zet. To może trochę śmiesznie wyglądać, bo jestem tam przebrana w strój jagody, ale mam ogromny dystans do siebie. Uważam, że to jest bardzo trudna praca, bo wyjście do dzieci i zainteresowanie ich swoją twórczością to duża sztuka. Uczyłam się jej bardzo długo i zdobyłam duże doświadczenie w byciu na scenie. Chociaż jestem zupełnie inna tam i zupełnie inna w Kminku – to też jestem ja. Dzieci się nie oszuka i one zawsze są pod sceną z rodzicami, więc musi to być interesujące również dla dorosłego odbiorcy. Trzeba znaleźć taką równowagę. Tego przede wszystkim trzeba się było nauczyć.
Od niedawna, Waszej muzyki można posłuchać w kulinarnym vlogu „Jestem Borowicz”…
-Jestem bardzo wdzięczna za zaproszenie. Uważam, że świetnie pasujemy nazwą, bo jesteśmy przyprawą. Co prawda nasza nazwa wzięła się od „kminienia”, czyli od myślenia, ale również od przyprawy, bo bardzo dużo ludzi mówi, że nie lubi kminku. Zresztą Adam (Borowicz – przyp. red.) też mi napisał maila, że od dzisiaj lubi Kminek. To mnie cieszy, że ludzie się rozsmakowują w tym Kminku.
Mówisz o sobie, że nie lubisz rozpychać się łokciami. A jednak zostałaś medialną twarzą zespołu.
– Wspólnie tak uznaliśmy, ponieważ występuję na scenie z trzema manekinami zamiast z zespołem. I to taki nasz znak rozpoznawczy. Nawet chłopaki z Lao Che pytali się czy mam manekiny ze sobą. Zawsze je mam. Oczywiście, występujemy również w pełnym, żywym składzie. Czy chłopaki są bardziej nieśmiali niż ja? Chyba jesteśmy podobnej natury. Spotkała się taka trójca, która się dobrze rozumie. No i została wypchana do przodu siłą rzeczy, bo jestem wokalistką.
To muzyczne porozumienie słychać wyraźnie na „34”…
– Sami jesteśmy zdziwieni, bo szukaliśmy się dosyć długo. Nie mamy dwudziestu lat, jesteśmy wszyscy po trzydziestce. Zawsze nas to zaskakuje: jak myśmy się odnaleźli? Ta trójka jest faktycznie wyjątkowa. Rozumiemy się fajnie i bez słów.